W przeciwieństwie do nas – słowiańskich grzybofilów, św. Hildegarda nie przepada za „leśnym mięskiem”. Niejaki wyjątek robi jednak dla boczniaków, stąd moja dzisiejsza propozycja.
Składniki: 10-12 boczniaków, 1 – 2 cebule, 1 ząbek czosnku, 1 mała cukinia, 2 łyżki oleju słonecznikowego, 2-3 łyżki masła, 2-3 gałązki tymianku, 4 łyżki tłustej (22%) śmietany, sól kamienna i pieprz kubeba do smaku.
Grzyby płuczemy, osuszamy i kroimy w paski, wyszorowaną cukinię w plastry (nie obieramy jej ze skórki). Cebulę i czosnek kroimy drobno i szklimy na oleju, wrzucamy grzyby i cukinię, trochę soli i pieprzu, krótko przesmażamy. Dodajemy masło, tymianek i znów krótko smażymy mieszając. Jeśli grzyby są twardawe można podlać je odrobiną wody i poddusić. Na koniec zaprawiamy je śmietaną i zestawiamy z ognia. Danie nie jest może wybitnie fotogeniczne, za to bardzo smaczne.
Dr. Strehlow („Kuchnia, która leczy…”) uważa, że sos z boczniaków doskonale komponuje się z pasztetem z maronów i fenkułu oraz sałatą głowiastą z ziarnami orkiszu. Swój zjadam na na kromce chleba albo podaję z klopsikami z indyka, zapraszam do spróbowania.