Kategoria Pierwsza strona, Harmonia świata według św. Hildegardy - dr hab. Małgorzata Kowalewska

Przede wszystkim nie szkodzić” (primum non nocere) to powszechnie znany jeden z aforyzmów Hipokratesa. Uzupełnić go można innym zdaniem mówiącym, że „zdrowie chorego jest najwyższym prawem” (salus aegroti superma lex). Zdania te przytaczam na wstępie dlatego, że można je odnieść do pewnego sformułowania Hildegardy dotyczącego medycyny. Mam na myśli jej przekonanie, że lekarz przede wszystkim powinien działać łagodnie i delikatnie „namaszczać rany” – jak napisała w jednym ze swych hymnów do Ducha Świętego, którego określa właśnie jako łagodnie namaszczającego rany człowieka.

Łagodne działanie lekarza obejmuje całe spektrum zachowań, które z kolei są skutkiem pewnych sprawności moralnych, które wprawdzie już wymieniałam w jednym z poprzednich odcinków, ale dla wygody Czytelników przypomnę. Chodzi o: zdolność rozróżniania, miłosierdzie, cierpliwość i nadzieję. Jak wszystkie sprawności także i te są wynikiem odpowiedniego wychowania oraz regularnego ćwiczenia. Dzięki temu prawdziwy dobry lekarz potrafi ujmować swego pacjenta jako osobę – jedność ciała, duszy i ducha. Z perspektywy medycyny rozumianej tak, jak rozumiała ją Hildegarda najważniejszą sferą jest sfera ducha, ponieważ jej zdaniem choroba zawsze (lub prawie zawsze) zaczyna się od umysłu, a właściwie od nastawienia umysłu. Dlatego priorytetem jest dbałość o równowagę w tej sferze. W pismach Hildegardy wielokrotnie (i w różnych kontekstach) jest mowa o umyśle człowieka. Występują w nich liczne porównania, mające zobrazować różne jego stany. Między innymi jest porównanie umysłu do drabiny, która raz to wznosi się do góry ku słońcu, raz to opada w dół, gdzie pogrąża się w ciemności. Wznosi się do szczęścia, by następnie popaść w nieszczęście przygnębienia i chorób. Innym razem porównuje umysł do słońca, czasem świecącego jasnym blaskiem, innym zaś razem zakrytego chmurami. Oba te porównania wskazują na niestabilność umysłu, pociągającą za sobą wahania nastroju i zmianę nastawienia do świata, do życia i do samego siebie. Hildegarda uważa, że należy nauczyć się nad tymi wahaniami panować, a jest to możliwe dzięki wypracowaniu postawy ufności. Staranie o równowagę umysłu powinno być zdaniem Hildegardy priorytetem każdego człowieka. Na marginesie wspomnę jedynie, że przestrzega ona przed szczególnego rodzaju myślami (rozważaniami), które określa jako „ocultae cogitationes” (co można tłumaczyć jako ukryte, tajemnicze, grzeszne, mroczne), bo to one właśnie, jak napisała w jednym ze swych listów, niszczą viriditas mentis homini, czyli świeżość i zdrowie umysłu. Temat tych „mrocznych rozważań” poruszę odrębnie w którejś z przyszłych notek. Jest jednak pewien wątek bardzo aktualny, który nasuwa mi się na myśl, i mimo że, ze względu na szczupłość miejsca, nie mogę go rozwinąć, jednak o nim wspomnę. Chodzi o nasilające się ostatnimi czasy zjawisko(?) braku poczucia tożsamości płciowej. Takie rozchwianie równowagi jest to niewątpliwy problem, ale kierunek w jakim zmierzają obecnie propozycje jego rozwiązywania, mianowicie poprzez operacyjne nieodwracalne przekształcanie (uszkadzanie) ciała, intensywne „kuracje” (nie mogę napisać bez cudzysłowu) hormonalne, czyli niezwykle agresywne i radykalne działania, nie powinien być moim zdaniem kierunkiem preferowanym, propagowanym i tym samym pod każdym względem ułatwianym. Szczególnie, że docierają do nas (choćby za pośrednictwem internetu) wiadomości o zespołach lekarskich dokonujących takich czynności na całkiem jeszcze małych dzieciach. Gdybyśmy chcieli do osób z podobnymi problemami mieli podejść w sposób „łagodny” – jak zaleca Hildegarda – byłyby to zdecydowanie inne kuracje.

Ponieważ w przypadku osoby cierpiącej na jakąś chorobę jej wątpliwości i wahania najczęściej pogłębiają się, (stopień tych wątpliwości zależy też od rodzaju choroby), to jednym z zadań lekarza przewidzianym przez Hildegardę jest zrozumienie sytuacji pacjenta i okazanie mu pomocy w odzyskiwaniu równowagi, zaburzonej dodatkowo lękiem, którego źródłem jest choroba. To wymaga od lekarza dyskrecji, wyczucia i kultury. Lekarz odpowiadający „modelowi”, który można zrekonstruować na podstawie licznych, choć rozrzuconych na kartach jej wszystkich pism z pieśniami włącznie, powinien też wiedzieć, że używa ona określenia „medicina penitentiae” (medycyna pokuty), co stawia lekarza w jakimś sensie w roli „spowiednika”, ale takiego który wysłuchując „spowiedzi ciała” (gdy demonstruje ono swoje „rany”, czyli choroby), wysłuchuje także „spowiedzi duszy” (jakie problemy leżą u podstaw problemów somatycznych). W tym kontekście Hildegarda z pewnością jest prekursorką psychosomatyki.

Nie ulega wątpliwości, iż takie podejście musi być w znacznym stopniu zindywidualizowane i dostosowane nie tylko do rodzaju choroby, ale też do osoby – pacjenta, zarówno w zakresie metod leczenia jak i stosowanych lekarstw. Dziś medycyna zasadniczo odchodzi od takiego zindywidualizowanego podejścia na rzecz wdrażania opracowanych a priori procedur.

Lekarz ze znanymi mu środkami i metodami medycyny wchodzi gdy choroba już się pojawi. Ale jego podstawowe zadanie to prewencja (zapobieganie), w której ważna rola przypada diecie, czyli sposobowi życia. Bo znaczenie słowa „dieta” nie ogranicza się do tego, co i kiedy człowiek je i pije. Ale obejmuje ono znacznie szerszy obszar. Jak ujmuje to Hildegarda postaram się napisać w następnej notce, ale dzisiejszą zakończę definicją, która znalazłam w pewnej starej polskiej książce medycznej: (cytuję z zachowaniem oryginalnej pisowni):

„Dyeta, umiarkowaną do iedzenia i picia, do ruchowości i spoczynku, do snu i niespania, do pozbycia się nieużytecznych a zatrzymania użytecznych rzeczy, oznacza przywykłość”.

Pozdrawiam i do następnego odcinka

Ostatnie Wpisy

Zostaw komentarz